Segunda parte. "Make me believe"
Dziwny,
pikający dźwięk wdarł się do mojej głowy. Powoli uchyliłam powieki. Zamrugałam
kilkukrotnie, gdy oślepiło mnie niezwykle jasne, wręcz kłujące światło.
Wciągnęłam głęboko powietrze. Przekręciłam głowę w bok, by dokładnie przyjrzeć
się miejscu, w którym byłam. Białe ściany, duże okno z niebieskimi zasłonami,
drewniana szafeczka obok łóżka i dwa krzesełka. Naprzeciwko dwie pary drzwi.
Jedne do połowy przeszklone, drugie nie. Te drugie zapewne prowadziły do
łazienki. Szpital?
Poruszyłam
się niepewnie na posłaniu, chcąc ułożyć się wygodniej. Bolały mnie nogi, plecy,
a nawet ręce, którymi spróbowałam przeczesać włosy. Zaczęłam głębiej oddychać,
nie pamiętając zupełnie, kiedy robiłam to po raz ostatni.
Uniosłam
się delikatnie, wyciągając dłoń jak najdalej w prawo, by dosięgnąć dużego
czerwonego przycisku, który powinien przywołać do mnie jakąś pielęgniarkę.
Zanim jednak go wcisnęłam, przeszklone drzwi otworzyły się, a przez nie weszła
drobna brunetka. Była tak smutna, zafrasowana i ewidentnie niewyspana, że w
pierwszej chwili jej nie poznałam.
– Ania? – mój głos był słaby i
chrypliwy, jednak Polka natychmiast poderwała głowę i wytrzeszczyła oczy.
– O Boże, Ari! Obudziłaś się! –
pisnęła, podbiegając do mnie i całując w czoło – Już wołam lekarza! Panie
doktorze!
Po
chwili do sali wszedł wysoki, starszy mężczyzna, który zapytał mnie o
samopoczucie, sprawdził wszystkie parametry, coś zapisał w karcie, kazał
Lewandowskiej nie męczyć mnie zbytnio i powiedział, że przyśle pielęgniarkę,
żeby pobrała mi krew do badań.
Mistrzyni
karate przysunęła sobie jedno z krzeseł do mojego łóżka i delikatnie ujęła moją
dłoń tak, by nie naruszyć miejsca, gdzie znajdował się wenflon. Uśmiechała się
delikatnie i gładziła mnie po włosach.
– Powiesz mi, gdzie jestem?
– W Warszawie, kochanie.
– W stolicy? – zdziwiłam się – A co ja
tutaj, do cholery, robię? – ściągnęłam brwi.
– Podczas twojego pobytu w Grecji… –
zaczęła, a oczy jej się zaszkliły – Wybuchł wielki pożar. Większość Mati spłonęła.
Z miasta zostały zgliszcza…
– Pamiętam… Leżałam na tarasie domku,
bo powaliła mnie siła, z jaką uderzył płomień…
– Musiałaś bardzo głośno krzyczeć, bo
usłyszała cię grupa jakichś kulturystów… Udało im się wziąć cię na ręce i zbiec
w dół plaży, aż do brzegu morza. Płomienie zatrzymały się kilka metrów od was.
Oni ci uratowali życie, Ari – z jej pięknych oczu zaczęły spływać kolejne łzy.
– A co robię w Wawie?
– Nie mogliśmy cię znaleźć. – otarła
wierzchem dłoni słoną ciesz – Myśleliśmy, że stało się najgorsze. Ale ktoś cię
rozpoznał i skontaktował się z nami na Instagramie. Tamtejsza pielęgniarka.
Okazało się, że nie mogliśmy cię znaleźć, bo szukaliśmy nie tam. Ani ja, ani
Robert nie spodziewaliśmy się, że mogłabyś leżeć na ginekologii… Od razu wsiadłam
w samolot. Razem z moją Monią. I poleciałyśmy do ciebie, do Grecji. Początkowo
nie chcieli się zgodzić na przeniesienie, ale po kilku dniach mieli już mnie
chyba dość i pozwolili mi zabrać cię do prywatnej kliniki w Polsce.
– Coś konkretnie mi jest? – zagryzłam
wargę.
– Tylko kilka poparzeń, po których nie
powinny zostać nawet duże blizny, kochanie. Byłaś niedotleniona, ale lekarz
mówi, że nie powinno zostawić to po sobie żadnych znacznych śladów w twoim
organizmie. Naprawdę szybko zostałaś przetransportowana do szpitala i zapewnili
ci fantastyczną opiekę – pokiwałam głową.
– Aaa…– zacisnęłam mocno powieki i
uniosłam dłoń, lecz bałam się położyć ją na brzuchu – Co z dzieckiem, Ania? –
wyszeptałam rozpaczliwie.
– Paradoksalnie to, że tak długo
leżałaś, pomogło.
– To znaczy? – uchyliłam jedno oko.
– To znaczy, – złapała moją rękę i
skierowała na brzuch – że twoja dzidzia żyje i ma się dobrze. Lekarze mówią, że
masz cholernie silny organizm i wolę walki, bo i ty wyszłaś z tego cało, i
dziecku nic, ale to nic się nie stało.
– Naprawdę? – uniosłam wysoko brwi,
gładząc się po wybrzuszeniu – Nic mu nie jest?
– Nie. – wyszczerzyła się – Przebadali
je na wszystkie możliwe sposoby. To
właśnie ze względu na to chciałam, żebyś trafiła pod opiekę doktora Marowskiego.
Ari, żadnych wad, żadnych zaburzeń… – pokręciła głową – Dzidzia jest w stu
procentach zdrowa i rozwija się prawidłowo!
– Dzięki Bogu! – jęknęłam – Na Jasną
Górę na kolanach to chyba za mało… Na Montserrat na kolanach i bez wody… –
rozpłakałam się z tej ulgi – A który dzisiaj jest?
– Pierwszy września. Troszkę pospałaś,
królewno.
– Czekaj… Jest sobota. Kto dzisiaj
gra?
– Nawet nie wiesz, jak mi ciebie
brakowało! – pochyliła się i mocno przytuliła przyjaciółkę – Real gra przed
dziewiątą. Barcelona jutro.
– Obejrzymy?
– Poświęcę się.
Kiedy
wieczorem obie dziewczyny ułożyły się wygodnie na łóżku i zaczęły oglądać mecz,
Hakowskiej serce się zacisnęło, gdy realizator pokazał smutnego Isco na ławce
rezerwowych. Przełknęła głośno ślinę i pogłaskała brzuch. Ania zachichotała i
przyłożyła też swoją dłoń.
– Czujesz już jakieś ruchy?
– Jeszcze nie. – pokręciła głową – A
powinnam?
– A który to miesiąc?
– Emm… – chwilę pomyślała – Końcówka
czwartego.
– To możesz jeszcze nie czuć. Ale na
dniach powinno się coś pojawić. Takie jakby delikatne bąbelki… Nie spodziewaj
się jeszcze kopnięć. Z podkreśleniem słowa jeszcze. W końcu to dziecko
piłkarza. Na bank będzie cię kopać tak, jak Klara kopała mnie.
– Ona to cię kopała, bo ma mamę
karateczkę. – pokazałam jej język, odwracając się ponownie do telewizora – On
wie, że ja…?
– Że jesteś w ciąży? Czy gdzie jesteś
i czy żyjesz? – tępo się w nią wpatrywałam, więc odpowiedziała – Znalazł
zdjęcie z USG w szufladzie. Polecieli z Rafaelem cię szukać w tym pieprzonym
Mati, ale nic nie wskórali… – westchnęła – Ari, ja musiałam im powiedzieć, że
żyjesz! Wiem, że możesz mieć mi to za złe, ale…
– Dziękuję. – weszłam jej w słowo –
Powinni wiedzieć. Nie chcę, żeby się mną zamartwiali.
– Myślałaś już o tym, co będzie dalej?
– Co masz na myśli?
– Dobrze wiesz, Ari.
– Anka… – nabrałam powietrza,
zagapiając się na mój ciążowy brzuszek – To wszystko za bardzo się
pokomplikowało. Chciałam uciec od wszystkich, ale zrozumiałam jeszcze przed tym
pożarem, że nie mogę tak po prostu sama z siebie pozbawić mojego dziecka jego
ojca… Odebrać szansy na ojcowską miłość… Rozumiesz? – oczy mi się zaczerwieniły
– Jeśli on nie będzie chciał uczestniczyć w życiu maluszka, to okay, zrozumiem
to. Ale nie mogę go tego ot tak pozbawić tylko dlatego, że tak byłoby łatwiej…
– Jego czyli…?
– Isco.
– Jesteś pewna?
– Tak, z Rafą spałam dwa razy i się
zabezpieczaliśmy. Więc ten tutaj człowieczek – popukałam się po brzuszku – to
mały Alarcón.
– Wrócisz ze mną do Madrytu?
– Nie wiem na jak długo, ale wrócę.
Może zostanę na stałe, może nie wytrzymam dłużej niż tydzień, ale tak. Muszę
spotkać się z Francisco i z nim porozmawiać. To on będzie musiał podjąć
decyzję, czy chce tego dziecka, czy woli trzymać się z daleka – wzruszyłam
ramionami.
– Ari, przecież wiesz, że on cię…
– Ciii… Oglądaj, Lewandowska!
*****
Stolica
Hiszpanii przywitała mnie deszczem. No cóż, najwyraźniej pogoda odzwierciedlała
moje odczucia. Nigdy w życiu nie bałam się ani lotów samolotem, ani w ogóle
podróży, lecz dziś, kiedy tylko weszłam na pokład samolotu linii Iberia,
dosłownie zaczęłam się trząść niczym galaretka. I nie chodziło tu bynajmniej o
szybowanie w metalowym ptaku tysiące metrów nad ziemią. Bardziej chodziło o to,
co czekało mnie na iberyjskiej ziemi.
Alarcón
nie wiedział, że zjawię się w mieście. W sumie to nawet Robert dowiedział się
wczoraj wieczorem, że ma odebrać nas obie z lotniska. Cieszył się, że czułam
się już znacznie lepiej, a lekarz wyraził zgodę nawet na tak daleką podróż. To
musiało przecież świadczyć o tym, że zarówno ze mną, jak i z dzidzią było w
porządku.
Od
razu udaliśmy się na przedmieścia Madrytu, gdzie mieszkali Lewandowscy.
Zjedliśmy razem zupę marchewkową, którą wcześniej specjalnie dla mnie
przygotował Bobek. Kolejną godzinę spędziłam na zabawie z Klarunią, która
zasnęła na mnie, głaszcząc mój zaokrąglony brzuszek i komunikując się
potajemnie z „dzidzi”, jak to określiła.
– Macie jutro trening? – zapytałam
przyjaciela, który właśnie zrobił zdjęcie mi i swojej córeczce.
– Tak, na jedenastą. A co? Chcesz
jechać ze mną? – zaśmiał się.
– Nie, ale chciałabym… – przygryzłam
wargę i spojrzałam na niego niepewnie – Czy mógłbyś jutro po treningu
powiedzieć Isco, że jestem w mieście i zapytać, czy nie chciałby się ze mną
spotkać i porozmawiać?
– Jasne, nie ma problemu. – kiwnął
głową – Pogadam z nim i od razu dam ci znać. Ale na moje, to on w podskokach do
ciebie przyleci. Codziennie mnie wypytuje o to, jak się czujesz. Naprawdę się
martwił. – zmarszczył brwi – Cała ta sytuacja nie wpłynęła na niego najlepiej.
Nazajutrz
siedziałam jak na szpilkach, czekając na wiadomość od Roberta. Nerwowo tupałam
nogą, bezmyślnie gapiąc się w telewizor, gdzie leciała jakaś bajka, wybrana
przez moją chrześnicę. Ania pojechała na zakupy na targ, a my zostałyśmy w
domu. Pogoda dziś znowu nie rozpieszczała.
– Ciociu, zrobis mi herbatkę?
– Pewnie, kochanie – pogłaskałam
dziewczynę po główce i udałam się do kuchni. Gdy wróciłam już z ciepłym piciem
na kanapę, w moim telefonie migała lampka. Chwyciłam ją w dłoń i niepewnie
odblokowałam ekran. Wiadomość nie pochodziła jednak od Lewego, a od samego
Francisco.
Bądź
o 17.00 w naszej ulubionej kawiarni.
Kwadrans przed
piątą po południu, zestresowana przekroczyłam próg niewielkiej kawiarenki, do
której chadzali jedynie mieszkańcy stolicy. Zdjęłam z głowy kaptur i zrobiłam
kilka kroków. Starsza kobieta uśmiechnęła się do mnie szeroko.
– Panienka Ari, jak miło cię widzieć!
– wychyliła się za kontuar i mocno mnie uściskała – Dawno cię nie widziałam,
kochanie. Co u ciebie? Wszystko w porządku?
– Tak, jest dobrze. – pogładziłam ją
po plecach – Nie było mnie w Hiszpanii, ale muszę załatwić kilka spraw, więc
przyjechałam. Nie ma chyba lepszego miejsca na spotkanie niż pani kawiarnia,
pani López.
– Miło mi, że tak mówisz, kochanie.
Czy pan Isco do nas dołączy?
– Tak. – westchnęłam – Powinien tu się
zaraz pojawić.
– To usiądź przy waszym stoliku,
kochanie, a ja zacznę przygotowywać wasze zamówienie.
– Dziękuję. Pani, López, czy tym razem
mogłabym prosić bezkofeinową?
– Pewnie – przytaknęła i wzięła się do
roboty.
Przeszłam
na koniec lokalu aż do stolika stojącego w rogu z dwoma dużymi, szarymi,
niezwykle wygodnymi fotelami. Usiadłam i zagapiłam się w okno. Padał deszcz.
Ludzie w pośpiechu przemierzali chodniki, chroniąc się pod różnokolorowymi
parasolami. Mężczyźni w garniturach, inni w jeansach. Kobiety w sukienkach,
spódnicach, niektóre w eleganckich garsonkach. Ja sama stałam dzisiaj jakąś
godzinę przed szafą, zastanawiając się, w co powinnam się ubrać na to
spotkanie. Przymierzałam różne sukienki, ale w końcu się poddałam, stawiając na
materiałowe, beżowe spodnie i szmaragdową bluzę z kapturem. Włosy związałam w
wysokiego kucyka, a makijaż ograniczyłam do minimum.
Poprawiłam
swój zegarek spoczywający na lewej ręce, a jego bransoleta odsłoniła niewielki
tatuaż na zewnętrznej stronie nadgarstka. Pogładziłam dwie czarne cyferki,
którym towarzyszyły trzy literki.
Podziękowałam
kiwnięciem głowy właścicielce, kiedy na stoliku postawiła dwie duże szklanki
wypełnione latte z przyprawami i sporą ilością pianki, posypanej migdałami oraz
dwa talerzyki z ciastem – na jednym znajdowało się brownie z orzechami, a na
drugim sernik kokosowo–cytrynowy.
Przetarłam
twarz dłońmi, biorąc głęboki wdech. Musiałam się uspokoić. Nerwy mi nie
służyły. Ani dziecku. Musiałam teraz myśleć przede wszystkim o nim. Postępować
tak, by niechcący nie wyrządzić mu jakiejkolwiek krzywdy. To w końcu była część
mnie, która kiełkowała w moim ciele i będzie ze mną już na zawsze.
– Cześć. – ten głęboki głos poznałabym
wszędzie – Długo czekasz? – rozpiął swoją granatową bluzę, przeczesał włosy,
które nieco mu urosły i zajął miejsce naprzeciw mnie.
– Nie. Byłam chwilę wcześniej, bo tak
przyjechał autobus. – wzruszyłam ramionami – Mam nadzieję, że się nie obrazisz,
że pani López przygotowała nam już nasze typowe zamówienie?
– Przyjechałaś tu komunikacją miejską?
– ściągnął brwi – Dlaczego?
– Nie chciałam fatygować
Lewandowskich. Już wystarczająco dużo ostatnio dla mnie zrobili. – jęknęłam –
Wolałam nie brać auta.
– Czemu? Źle się czujesz? – przestraszył
się.
– Nie. – pokręciłam głową – To znaczy
tak. Znaczy… – zagryzłam wargi – Wszystko już ze mną w porządku pod względem
zdrowotnym. Po prostu mam dzisiaj gorszy dzień.
– Gorszy dzień?
– Nie spałam całą noc, a poranek wcale
nie był lepszy. – westchnęłam – Ale nie spotkaliśmy się tu po to, żeby
rozmawiać o moim samopoczuciu.
– A o czym? – rozsiadł się wygodniej w
fotelu i wziął do ręki kawę. Miałam okazję mu się teraz dokładniej przyjrzeć.
Nie tylko jego włosy były dłuższe. Znowu zapuścił brodę. Miał cienie pod
oczami, a same oczy… wydawały się być zmęczone. I smutne. Było mi przykro, że
to ja się do tego wszystkiego przyczyniłam.
– Wiem, że mnie szukaliście – odparłam
cichutko, upijając łyk napoju i zaczynając grzebać widelczykiem w moim
kokosowym ciastku.
– Kawa? – nie musiałam na niego
patrzeć, żeby czuć na sobie jego przeszywające spojrzenie.
– Bezkofeinowa – odparłam.
– Znalazłem zdjęcie z USG w
szufladzie.
– Musiałam o nim zapomnieć, jak w
pośpiechu się pakowałam – pokiwałam głową.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – w
końcu podniosłam na niego wzrok. Widziałam ból na jego twarzy.
– Nie chciałam tego robić przez
telefon. A jak wróciłeś z Rosji, to wszystko się posypało… – głos mi się
załamał – Chciałeś, żebym się wyprowadziła. Nie chciałam, żebyś czuł się w
obowiązku… Nie chciałam, żebyś pozwolił mi zostać tylko ze względu na dziecko.
Nie chciałam, żebyś się litował nad taką głupią idiotką, jak ja.
– Naprawdę myślisz, że zrobiłbym to z
litości? Że z litości zająłbym się waszą dwójką? Ja cię, do cholery, kochałem,
Ari! – moje serce się zatrzymało. Powiedział to w czasie przeszłym. Oczy
wypełniły mi się łzami. Nie byłam w stanie nic na to poradzić.
– Przepraszam. Nic innego nie mogę
teraz zrobić, Isco. Nie cofnę czasu. Przykro mi, ale taka jest prawda.
– Wiem. Też tego żałuję. – przyznał –
Po co chciałaś się spotkać?
– Isco… – westchnęłam – To twoje
dziecko. – chciał się odezwać, ale pokazałam ręką, by mi nie przerywał – Ja
niczego od ciebie nie oczekuję, Isco. Naprawdę. Chcę po prostu, żebyś wiedział
i przemyślał sobie, czy chcesz uczestniczyć w jego czy jej życiu. Jeśli tak,
super. Jeśli nie, w porządku, rozumiem to. Uszanuję każdą twoją decyzję i nie będę
na nic nalegać. Już wystarczająco namieszałam ci w życiu.
– Skąd ta pewność, że to ja jestem
ojcem, a nie Rafa? – prychnął.
– Może stąd, że to ty mnie namawiałeś
na dziecko, kazałeś odstawić tabletki, a sam nie używałeś gumek?
– A z nim się zabezpieczałaś? –
zadrwił.
– Tak. – zacisnęłam powieki i
wyrzuciłam z siebie – Spałam z nim dwa razy podczas tego pieprzonego wesela
Sergiego i Coral. Zabezpieczaliśmy się. A jeśli to ci nie wystarcza, to
przypomnij sobie, kiedy przed weselem widziałam się z Rafinhą. A potem odejmij
sobie od dzisiejszego dnia siedemnaście tygodni bez jednego dnia. Co ci
wyjdzie?
– Każesz mi się bawić w matematyka? –
popatrzył na mnie jak na idiotkę, ale wyjął z kieszeni telefon i przejrzał
kalendarz – Dzisiaj jest piątek. Więc jak bez jednego dnia, to wyjdzie dwunasty
maja.
– Pamiętasz, co wtedy robiłeś?
– Grałem mecz? – wzruszył ramionami.
– Mhm. Była przedostatnia kolejka
ligi. Graliście u siebie z Celtą. Wygraliście 6:0. Strzeliłeś gola. – zaśmiałam
się gorzko – Uznałeś to za znak, że powinniśmy…
– …zrobić sobie dziecko – dokończył za
mnie.
– No cóż. Udało nam się. Oczywiście
jak chcesz, to możesz zrobić testy na ojcostwo.
– Robert mówił, że z dzieckiem
wszystko w porządku? – przełknął głośno ślinę.
– Tak. – przytaknęłam – Miałam cholernie
dużo szczęścia. Gdybym spotkała tych facetów, którzy mnie uratowali… Uratowali
nas… – nie mogłam powstrzymać łzy, układając jednocześnie dłoń na brzuchu.
Piłkarz uważnie przyjrzał się mojemu ruchowi.
– Jak długo zostajesz w mieście?
– Nie wiem. Przyjechałam tu tak
naprawdę tylko po to, żeby z tobą porozmawiać. Nic innego mnie tu nie trzyma.
– Gdybym chciał mieć dziecko tu, na
miejscu… Byłabyś w stanie się tu przeprowadzić?
– Jeśli znalazłabym tu mieszkanie i
pracę, to myślę, że tak.
– Pracę? – warknął.
– Jakoś muszę… – wszedł mi w słowo.
– Nie ma mowy, żebyś pracowała, będąc
w ciąży! Nie pozwolę na to!
– Isco, ciąża nie jest zagrożona –
próbowałam go uspokoić, ale na darmo.
– Nie, Ariadna. – pokręcił głową –
Byłaś nieprzytomna przez długi czas. Byłaś w szpitalu. Kurwa, mogłaś nawet
zginąć! – jęknął – Dość już tych stresów. Do porodu będziesz leżeć, odpoczywać
i dbać o nasze dziecko. Żadnego dźwigania czy różnych innych głupot.
– Isco…
– To nie podlega żadnej dyskusji. A
teraz chodź, odwiozę cię.
– Mogę jechać autobusem…
– Tak, z tym też kończysz. No co? –
spojrzał mi prosto w oczy – Ktoś może cię w tym tłoku niechcący potrącić,
uderzyć w brzuch… Nie będę ryzykował, że coś się wam stanie.
– Jasne, najlepiej zamknij mnie w
nadmuchiwanej bańce – prychnęłam.
Drogę
do La Finca spędziliśmy w ciszy. Deszcz troszkę się uspokoił, a w oddali nawet
zaczęło wychodzić powoli słońce. Zatrzymaliśmy się na podjeździe. Odpięłam pas
i chwyciłam klamkę.
– Poczekaj – złapał mnie za
nadgarstek.
– Tak? – zerknęłam niepewnie w stronę
bruneta.
– Oczywiście, że chcę być ojcem tego
dziecka. Będę się o nie troszczył, kochał całym sercem.
– Dziękuję – po raz pierwszy od
dłuższego czasu szczerze się uśmiechnęłam.
– Nie dziękuj mi, Ari. To nasze
dziecko. – położył dłoń na moim brzuszku – Nasze. Owoc tego, co… – zacisnął
zęby – Junior za tobą tęskni. – spuścił na chwilę wzrok – Chciałabyś jutro do
nas przyjść?
– Mogłabym? – zapytałam, pełna
nadziei.
– Myślę, że mogłabyś wpaść na lunch.
Mam jutro wolne, więc…
– Będę. – wyszczerzyłam się – Ugotuję
coś. Na co tylko będziecie mieli ochotę. – uścisnęłam jego dłoń – Do jutra,
Isco.
– Do jutra – posłał mi słaby uśmiech,
który jednak nie obejmował jego oczu.
*****
Od
rana latałam po domu Lewandowskich jak nakręcona. Zupełnie jakby ktoś wsadził
mi motorynkę w tyłek. I nie – nie przesadzam! Jak tylko wstałam pobiegłam do
Ani, żeby poszła ze mną do ich domowej siłowni i pokazała trochę ćwiczeń, które
swobodnie mogłabym wykonywać, nie narażając na nic ani siebie, ani maluszka. Po
jej instruktażu i krótkim treningu zjadłam śniadanie, po czym poszłam umyć
włosy. Gdy zeszłam na chwilę na dół, dopadła mnie Klarunia i dosłownie nie
chciała wypuścić mnie ani mojego brzucha! Musiałam więc obejrzeć z nią bajkę i
chwilę się pobawić, zanim uznała, że mogę iść wysuszyć włosy. Cóż, tutaj akurat
Robert przyszedł mi z pomocą, tłumacząc swojej córce, że inaczej mogę się
przeziębić ja albo dzidzia.
W
łazience szybko ułożyłam włosy i pomalowałam się delikatnie, a następnie
stanęłam w samym szlafroku przed szafą, zastanawiając się, co ubrać. Dotarło
też do mnie, że mało co już na mnie pasuje i w najbliższym czasie będę musiała
się wybrać na zakupy. To wcale nie było fajne. Fakt, że przytyłam już dobre kilka
kilogramów, trochę mnie podłamał. Nie chciałam się roztyć i wyglądać jak orka.
Co to to nie! W końcu zdecydowałam się na granatową, luźną sukienkę z krótkim
rękawkiem i dekoltem w serek. Cóż, przynajmniej mój biust jako jedyna część
ciała zyskał na ciąży…
W
południe wyszłam z domu i ruszyłam w kierunku posiadłości Alarcóna. Wzięłam
kilka większych wdechów, zanim zadzwoniłam do drzwi. Gospodarz otworzył mi i
zaprosił do środka.
– Synku, mamy gościa! – krzyknął.
– Kto to? – usłyszałam z głębi domu.
– Chodź tu i sam zobacz. – uśmiechnął
się szeroko – Jeszcze mu nie powiedziałem. Chciałem, żeby miał niespodziankę.
Zresztą, gdyby wiedział, nie wysiedziałby tak po prostu na miejscu.
– Kto… – usłyszałam tupot małych
stópek. Moim oczom ukazał się najcudowniejszy chłopczyk na świecie. Na jego
twarzy malował się szok i niedowierzanie, które powoli mijało, ustępując
miejsca radości, gdy rzucił się na moje nogi – Mami!
– Cześć, kochanie. – kucnęłam, tuląc
go do siebie mocno. Jego tata stał obok i przyglądał nam się z nieodgadnionym
wzrokiem – Tak bardzo tęskniłam – ucałowałam jego czoło.
– Ja też, mami! Bardzo! Gdzie byłaś?
– Musiałam… Musiałam przemyśleć kilka
spraw. – otarłam łzy, które niespodziewanie zaczęły spływać z moich oczu – Ale
już jestem.
– I zostaniesz w Madrycie?
– A chciałbyś? – zerknęłam kątem oka
na Isco Seniora.
– Tak! Zostań, mami! Zostań już na
zawsze! Plissss!! – złożył dłonie jak do pacierza.
– W takim razie chyba nie mam wyboru.
– zaśmiałam się, wstając z podłogi – Zostanę. Jutro zacznę szukać mieszkania. A
jak już je będę miała, to kto wie? Może tatuś pozwoli ci mnie czasem odwiedzić?
Po
kilku minutach już całą trójką znajdowaliśmy się w kuchni i przygotowywaliśmy
naleśniki. Ja robiłam ciasto, Isco smażył, a Junior nakładał dodatki. Było dużo
owoców i dużo…czekolady. Moje hormony bardzo się ucieszyły na to połączenie.
Kiedy
już wszystko zjedliśmy, piłkarz wstawił zmywarkę, zrobił herbatę i zasiedliśmy
razem na dużym narożniku w salonie. Junior wybrał – jakżeby inaczej –
„Wojownicze żółwie ninja”. Usiadł po mojej lewej stronie, a jego ojciec po
mojej prawej. Chłopczyk przytulił się do mnie mocno, ale po chwili uniósł głowę
do góry, dziwnie mi się przypatrując.
– Mami, czemu tak przytyłaś? – zapytał
całkiem poważnie, a my parsknęliśmy śmiechem.
– Synku, powiem ci teraz coś bardzo,
ale to bardzo ważnego, okay? Nigdy, ale to przenigdy w życiu nie mów żadnej
kobiecie, że przytyła – pouczył go brunet.
– Ale mami naprawdę ma dużo większy
brzuszek. I to taki wypukły i twardy – spojrzałam na Alarcóna i posłałam mu
nieme pytanie. Ten w odpowiedzi tylko wyszczerzył swoje idealnie białe zęby i
pewnym ruchem położył swoją dużą dłoń na moim brzuchu.
– Chcesz wiedzieć, dlaczego Ari ma
taki brzuszek? – dziecko przytaknęło – Bo tam w środku, w jej brzuszku rośnie
twój braciszek albo siostrzyczka.
– Jak to? – zdziwił się.
– Będziesz starszym bratem, Junior.
– Serio? – oczy mu się zaświeciły.
– Serio, serio – odpowiedzieliśmy
jednocześnie.
– Dziękuję! – pisnął uradowany,
całując najpierw mnie, a potem swojego ojca. A na końcu składając buziaka na
moim ciążowym brzuszku – To było moje urodzinowe życzenie. Żebyście mi urodzili
rodzeństwo! Kocham was!
Po
takiej nowinie nie było już żadnego, nawet najmniejszego zainteresowania bajką.
Były za to pytania typu Czy to będzie
siostra czy brat? Ile jeszcze dzidziuś będzie w moim brzuszku? Kiedy będzie już
nami? Czy Junior będzie musiał podzielić się pokojem i zabawkami z maluszkiem?
Czy będzie mógł pomóc nam wybrać imię dla dziecka? Ile jeszcze przytyję…
Byłam
szczęśliwa, ale jednocześnie zmęczona. Dlatego ucieszyłam się, kiedy
rozemocjowany chłopczyk usnął, a Francisco zaniósł go na górę do jego pokoiku.
Ja wstałam z kanapy i postanowiłam umyć kubki po herbacie. Skończywszy, oparłam
się o marmurowy blat i głośno westchnęłam.
– Tobie chyba też przydałaby się
drzemka, co? – zaśmiał się lekko, podchodząc do mnie od tyłu piłkarz.
– Nie ukrywam, że ostatnimi czasy
lubię pospać w dzień – odwróciłam się do niego przodem.
– A jak się w ogóle czujesz? –
zmarszczył brwi, głaszcząc mnie po brzuchu.
– Dobrze. Na razie jeszcze nie daje mi
w kość, nie kopie, ale Ania mówi, że na bank będzie mnie mocno kopać, bo to
dziecko piłkarza. Ją Klarcia bardzo męczyła. Zwłaszcza na meczach.
– No to może będę musiał się postarać
o zakaz stadionowy i odłączenie ci telewizji? – jego śmiech brzmiał pięknie.
Był taki radosny i szczery. Tym razem uśmiechały się też jego cudowne oczy.
– Nawet mnie tak nie strasz! –
warknęłam.
– Tylko żartowałem, skarbie, spokojnie
– przybliżył się do mnie odrobinę i odgarnął mi zabłąkany pukiel włosów za
ucho.
– I chyba będziesz mi musiał załatwić
nową koszulkę reprezentacyjną z twoim numerem, bo w starą się już nie wcisnę. –
skrzywiłam się – W ogóle w mało co się już wciskam.
– Rośniesz, to normalne.
– Tyję, nie rosnę. – parsknęłam – I to
ty mnie tak urządziłeś, piłkarzyku – dźgnęłam go palcem.
– A no ja. I wiesz co? – pochylił się
nade mną – Jestem z tego cholernie dumny. Że nosisz w sobie moje dziecko. Że
cię naznaczyłem. Że już zawsze będę ważnym elementem w twoim życiu.
– Wow, nie wymieniłeś ani razu tego,
że przez to moje cycki urosły.
– Były świetne, ale teraz… Umm. – nie
mógł oderwać wzroku od mojego dekoltu – O czym my to…
– Głupek – pokręciłam głową z
rozbawieniem.
– Naprawdę chcesz szukać mieszkania?
– Nawet już coś znalazłam. –
przyznałam – W poniedziałek o czternastej idę je obejrzeć.
– W takim razie jadę z tobą –
oznajmił.
– Po co?
– Bo chcesz tam zamieszkać z naszym
dzieckiem? – spojrzał na mnie, a kolana nagle odmówiły mi posłuszeństwa. Moje
serce topniało. Nie umiałam mu odmówić – Przyjadę po ciebie od razu po
treningu, dobrze? Nie dam ci zamieszkać gdzieś, gdzie nie będę na sto procent
pewny, że jesteście bezpieczni. Za bardzo mi na was zależy – cmoknął mnie w
policzek.
– Um, dobrze. Wiesz, ja już chyba
pójdę. Dziękuję, że pozwoliłeś mi spędzić z wami ten dzień – delikatnie go
przytuliłam.
– Cokolwiek zechcesz, skarbie.
Cokolwiek – wyszeptał w moje włosy.
*****
Francisco
tak, jak obiecał, tak zrobił i właśnie dlatego w poniedziałek o czternastej
witaliśmy się z pośrednikiem agencji nieruchomości. Mężczyzna był dla mnie
bardzo miły i z chęcią odpowiadał na wszelkie moje pytania. Natomiast do Isco
podchodził nieco bardziej…oschle. Lekko mówiąc. Bo poza uściśnięciem dłoni na
dzień dobry, nawet na niego patrzył!
Gdy
obeszliśmy już całe mieszkanie, wróciliśmy z powrotem do sporych rozmiarów
salonu. Rozejrzałam się po nim jeszcze raz, a Francisco mocno mnie do siebie
przyciągnął.
– I jak ci się podoba, kochanie? –
spojrzał na mnie takim wzrokiem, że prawie zapomniałam, jak się oddycha.
– Ładnie tu – wydukałam.
– A tobie, maleństwo? – kucnął,
obejmując dłońmi mój brzuch. Wcześniej nie było widać, że jestem w ogóle w
ciąży przez to, że ubrałam luźną sukienkę, a na to katanę jeansową, ale kiedy
piłkarz naciągnął materiał, nie mogło być już wątpliwości. Dodatkowo złożył
czuły pocałunek na wysokości mojego pępka – Za niedługo nasza rodzinka się
powiększy i muszę mieć pewność, że to miejsce będzie odpowiednie dla naszego
maleństwa. – wyszczerzył się do pośrednika i podniósł z podłogi, ponownie mocno
mnie obejmując w talii – Nie chcemy z żoną w żaden sposób ryzykować. Chyba pan
rozumie?
– Oczywiście – odkaszlnął,
zdenerwowany.
– Więc zastanowimy się i damy panu
znać. – wyciągnął do niego dłoń – Do widzenia.
Wsiadając
do auta nadal nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. O co chodziło? Co się
tutaj właśnie stało? Czy Francisco nazwał mnie żoną przy obcym facecie? Czy
powiedział głośno o ciąży? Czy wyraźnie sugerował temu facetowi, że jestem
zajęta? Cholera… Nawet się nie zorientowałam, kiedy byliśmy już z powrotem w
domu zawodnika Królewskich.
– Isco, powiesz mi co to, do cholery,
miało znaczyć?
– Gość przez cały pieprzony czas
patrzył ci się na cycki! – warknął. Był wściekły – Nie ma nawet takiej opcji,
żebyś wynajęła tamto mieszkanie. Po moim, kurwa, trupie!
– Nie wynajmę mieszkania, bo pośrednik
gapił się na mój biust? Nie, ty zwariowałeś – pokręciłam głową.
– Może i tak. – wzruszył ramionami,
upijając łyk wody – Ale nie weźmiesz go. Jest za małe. Nie zgadzam się, żeby
moje dziecko tam mieszkało.
– No to możesz powiesz mi w takim
razie, gdzie ma mieszkać? – fuknęłam.
– Tu.
– Co?! – pisnęłam – Chcesz mi odebrać…
– Nie. – wszedł mi w słowo –
Przemyślałem to i sądzę, że najlepiej będzie, jeśli zamieszacie tutaj.
– Czyżby?
– Tak. – pokiwał – W domu jest dużo
miejsca, będę miał was pod ręką i będę mógł mieć oko na wszystkich facetów
zapuszczających żurawia w twój dekolt.
– Czy ty jesteś o mnie zazdrosny,
Isco? – zmarszczyłam brwi i założyłam ręce.
– Jak cholera. – przyznał, przysuwając
się do mnie – Nie mogę znieść, kiedy ktoś cię podrywa.
– Isco, nie możesz odstraszać ode mnie
facetów… Z ciężarną i tak nikt się nie umówi.
– Za kilka miesięcy urodzisz.
– Tak. I nie możesz wtedy wszystkich
ode mnie odganiać. Czy ja nie zasługuję na to, żeby być szczęśliwą? – oczy
zaszły mi łzami.
– Oczywiście, że zasługujesz,
kochanie. – szybko mnie do siebie przyciągnął – Ale chciałbym, żebyś była
szczęśliwa ze mną. – potarł mój nos swoim – Ze mną i z naszymi dziećmi.
– O czym ty…
– Żałowałem tego, że kazałem ci się
wynieść, jak tylko zobaczyłem twój odjeżdżający samochód. Chciałem cię odzyskać,
ale bałem się, że już wybrałaś Rafaela… – głośno przeklął – Potem był ten list.
Potem to USG. A na końcu… – zacisnął powieki – Ten pieprzony pożar. Ta
bezsilność. Czułem się zupełnie bezużyteczny. Nic nie mogłem zrobić. Nie byłem
w stanie ci pomóc. Boże, ja nawet znaleźć cię nie mogłem! Liczyłem kolejne dni
bez ciebie. I wiesz co? Z każdym kolejnym wcale nie było lepiej, a wręcz
gorzej. Jak się dowiedziałem przed treningiem od Roberta, że cię znaleźli, że
żyjesz i dziecko też… Popłakałem się jak dziecko! Chciałem od razu do ciebie
lecieć. Chciałem być pierwszy, żebyś nie mogła wybrać jego… Boże, kochanie, ja
się tak bałem! – ujął moją twarz w dłonie – Każdego dnia się modliłem, żeby Bóg
mi was zwrócił. Każdego pieprzonego dnia!
– Jesteśmy cali i zdrowi. Już wszystko
będzie dobrze. Obiecuję – pogłaskałam czule jego policzek. Widziałam w jego
oczach ból i…miłość.
– Proszę cię, kochanie, wróć do mnie.
Bądź moja i tylko moja. – lekko musnął moje usta – Bądź ze mną. – ponowił
czynność – Kochaj mnie.
– Kocham cię, Isco – wyszeptałam,
pogłębiając pocałunek.
– A ja ciebie, mamuśka. – klepnął mnie
lubieżnie w tyłek – Wprowadź się tu. I zostań już na zawsze. Mamy dużo
zaległości do nadrobienia.
– Mamy dużo czasu na nadrobienie tych
zaległości. – objęłam jego szyję rękami – Całe życie, kochanie.
***
Moje kochane, Czytelniczki!
Chciałabym Wam życzyć zdrowych, wesołych, spokojnych Świąt, pełnych radości i bliskości. Życzę Wam zdrowia i spełnienia wszystkich marzeń (ja też mam jedno na najbliższy rok!).
Ślę Wam buziaki i zostawiam ten rozdział jako prezent ode mnie dla Was na Święta! ❤
Idealny prezent na Święta!
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Ari przeżyła, jej śmierć byłaby okrutna. Cieszę się, że również dziecku nic nie jest, bo to też byłoby smutne, gdyby coś się stało maleństwu...
Isco oszalał totalnie, ale w takim super pozytywnym znaczeniu tego słowa. Junior też przyjął wiadomość o rodzeństwie bardzo dobrze i tego byłam pewna.
Idealne zakończenie wyznaniem miłości i potwierdzeniem tego, że tych dwoje jednak było sobie pisanych (pomimo mojej początkowej rozpaczy).
Buziak! ❤
Nawet sobie nie wyobrażasz jaką radość mi sprawiłaś tym rozdziałem! Zakończyłaś tą historię w bardzo smutny, aczkolwiek piękny sposób. Dlatego zaskoczyło mnie, że pojawiło się coś nowego. I szok! Ari żyje! I dzieciątko też <3 A co najważniejsze, koniec z mętlikiem. Doskonale wiedziała, że to Isco jest ojcem jej dziecka :) Przez cały rozdział uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Oczywiście pierwsza połowa to była jedna wielka niewiadoma. A po za tym, wcale nie zdziwiły mnie wątpliwości Isco co do własnego ojcostwa. Ale koniec końców, wybaczył Ari to zawahanie. Kocha ją do szaleństwa, więc nie było innej opcji <3 A po za tym, będą mieć wspólne dziecko, a i Junior uważa ją za swoją mamusię. Ten mały jest po prostu rozkoszny! Jestem pewna, że stworzą cudowną, aczkolwiek zwariowaną rodzinkę :) I oczywiście ten Isco i jego zbereźne teksty hahaha on jest nie do podrobienia!
OdpowiedzUsuńDziękuję za cudny prezent <3 Jeszcze raz życzę Wesołych Świąt!